Smażona pasta z fasoli - w wykonaniu prosta, w smaku miła, budżetowi przyjazna.
Przepis wypatrzony kiedyś w jednej z książek kulinarnych - nie pamiętam juz w której, mam ich bez liku...
Pasta:
-kubek ugotowanej czerwonej fasoli (lub puszka konserwowej)
-1 średnia cebula pokrojona w kostkę
-1-2 ząbki czosnku pokrojone w kostkę
-sól, pieprz, olej
Cebulę zeszklić na oleju, dodać czosnek, sól, pieprz i smażyć chwilę. Jeszcze ciepłą fasolę (konserwową podgrzać w rondelku wraz zalewą i odcedzić) pognieść tłuczkiem do ziemniaków, dodać do cebuli i znów smażyć mieszając. Można jeść od razu lub po wystudzeniu - najlepiej na grzankach z dodatkiem pomidora i szczypioru+sól i pieprz.
Upalnie i burzowo. Krajowe owoce i warzywa dojrzewają wbrew politycznym zawieruchom. Idealna pora na leczo. A może to bardziej ratatuj? W każdym razie szybko, prosto ale i pożywnie.
Tu w pudełku do pracy wraz z cynamonową soczewicą (dokupiłam tylko sałatę z winegretem)
Leczo:
-2 papryki
-1/2 dużej cukinii (albo dwie małe)
-1 duża cebula
-1 bakłażan
-kilka pomidorów bez skórki lub pomidory w puszce+2 szklanki soku
-sól i pieprz, szczypta cynamonu.
-olej
Paprykę i cebulę pokroić w paseczki, cukinię (jeśli mała nie obierać) i bakłażan w kostkę. Na dużej patelni zeszklić cebulę, dodać paprykę. Po kilku minutach cukinię i bakłażan. Smażyć mieszając jakieś 5 minut. Dodać przyprawy i pomidory i dusić jeszcze maksymalnie 10 minut.
Soczewicę w podobnej formie jadłam w jednej z warszawskich kebabowni. Smak zapamiętałam i próbowałam (z niezłym skutkiem, przyznaję) odtworzyć we własnej kuchni.
Kilka dni temu w Biedronce pojawiło się tofu w bardzo przyjaznej cenie. Nie wiedziałabym o tym pewnie, gdyż w pobliżu żadnej Biedry nie ma, ale w internecie (czyli na Facebooku) zrobiło się wielkie zamieszanie - ludzie kupowali w ilościach hurtowych. Nabyłam więc 2 (słownie: dwie) kostki. No i problem, bo ogólnie to ja tofu mało używam, więc i przepisów nie ogarnęłam jakoś specjalnie - na tofurnik to trochę za mało (wszystkie przepisy wymagają trzech kostek), twarożków nie chciało mi się ani robić, ani tym bardziej konsumować, tofucznicę znam i chciałam spróbować czegoś innego. I jakoś za tą tofucznicą przyplątał mi się pomysł na omlet. Umiem smażyć omlety z jajek, a i w kuchni wegańskiej zdążyłam już poznać zasady sklejania produktów bez ich użycia. Wyszło nadspodziewanie dobre danie.
Farsze były trzy. Pierwszy z odsmażanej fasolki z "piaseczkiem" (sąsiadka, za niewielką przysługę, obdarowała mnie wielką siatą eko fasolki prosto z ogrodu) i liśćmi młodych buraczków (tym razem z mojego eko ogródka) + szczypiorek i natka pietruszki.
Omlet:
-kostka tofu (Polsoja 200g)
-mleko roślinne dla nadania konsystencji
-płaska łyżka mąki ziemniaczanej
-płaska łyżka mąki pszennej
-szczypta soli kala namak (opcja) lub zwykłej
-pieprz (najlepiej z młynka)
-szczypta kurkumy
-ewentualnie szczypta czosnku granulowanego
Wszystkie składniki zmiksować na gładko dolewając mleko do uzyskania konsystencji naleśnikowego ciasta. Wylewać porcję ciasta na kroplę rozgrzanego na patelni oleju. Patelnia powinna być dosyć mocno rozgrzana (bez przesady jednak) - po wylaniu ciasta zmniejszyć płomień do minimum i przykryć patelnię pokrywką.
Z tej ilości ciasta wyszły mi dwa duże i jeden mniejszy omlet.
Drugi omlet wypełniony był soczewicą podsmażaną z cebulą i cynamonem (dokładniejszy przepis podam niebawem) + pomidor, szczypior, natka, sól&pieprz.
Trzeci omlet to już klasyka - w środku dżem własnej roboty (z polskich truskawek ;) i cynamon + morela (również lokalna - sezon przecież...)