sobota, 13 kwietnia 2013

Tydzień Weganizmu 13-20 kwietnia 2013








Dziś rozpoczął się organizowany przez Stowarzyszenie Empatia V tydzień Weganizmu
Spotkania i dyskusje odbywające się w ramach Tygodnia mają na celu odpowiedzieć na pytania o to co jest złego w eksploatacji i zabijaniu zwierząt, co to jest weganizm, jak wygląda i smakuje wegańska kuchnia (pokazy gotowania wraz z degustacją, dlatego przybywajcie i zabierzcie koniecznie swoich znajomych, którzy nie wiedzą jak taka kuchnia może być smaczna!) i jak roślinne pożywienie ma się do ludzkiego zdrowia.

Spotkaniom towarzyszą różnego rodzaju konkursy, w których nagrodami będą produkty od sponsorów Tygodnia, których w tym roku jest wyjątkowo wielu.

Poniżej linki do:
Internetowej Strony Tygodnia Weganizmu 
Tydzień Weganizmu na Facebooku - dołącz!
Warszawski program Tygodnia Weganizmu
Programy innych miast
Partnerzy i sponsorzy wspierający TW
Warszawska Akcja z Portretami Zwierząt - dzisiejsza, rozpoczynająca TW i druga, kończąca imprezę.
Galeria podwójnych portretów - 270 zdjęć uczestników dotychczasowych ulicznych akcji - na jednym z kolejnych możesz się znaleźć Ty z podobizną zwierzaka - jeszcze zdążysz uczestniczyć w kończącej imprezę ulicznej akcji 20 kwietnia 2013r, również na Placu Zamkowym w Warszawie - godz. 12.30-15.00
Stowarzyszenie Empatia - organizator TW
Empatia na Facebooku - zapraszam do polubienia :)





A jeśli kogoś zainteresował ten temat, poniżej kilka kolejnych odnośników do stron, które mogą pomóc w wyjaśnieniu nasuwających się w związku z tematyką pytań i może zachęcić Was do udziału w zapowiadanych na najbliższy tydzień akcjach:

Wegański FAQ: http://empatia.pl/weganizm
Weganizm a etyka: http://empatia.pl/etyka
Weganizm a zdrowie: http://empatia.pl/zdrowie
Weganizm od kuchni: http://www.facebook.com/WeganizmSprobujesz

piątek, 12 kwietnia 2013

Wu wei

Nerw minął - Petro-kotek zdrowieje. Tzn do ozdrowienia jeszcze daleko, ale wszystko jest na dobrej drodze. Chodzi w kołnierzu i łasi się nawet do tych, do których wcześniej niespecjalnie lubiła się zbliżać.
Siostra z powodu tych wszystkich przeżyć straciła apetyt - po wczorajszym śniadaniu zjadła dopiero dzisiejsze  - dość późno i bez specjalnego apetytu. Mój apetyt powrócił. Wena również - na śniadanie (też raczej późne) wykombinowałam kanapkę na razowym chlebie z wielkanocną pastą z zielonej soczewicy i suszonych pomidorów oraz kanapki z opiekacza z tą samą pastą. Tzn przepis był wielkanocny, pasta dopiero zrobiona... ;) Do środka zapiekanek dodałam piórka czerwonej cebuli i plasterki czarnych oliwek oraz natkę pietruszki.




Obiad - wczorajsze kotlety (do masy kotletowej dodałam 2 łyżki ugotowanej soczewicy zielonej), czerwona kapusta ze słoika (chyba Lidl) ziemniaki gniecione (takie jak wczoraj) oraz (uwaga!) nowość - sałatka z brokuła z kukurydzą. Sałatkę tę serwowała kilka lat temu w moim REALu jakaś hostessa - nie wiem co reklamowała, ale danko było całkiem smakowite. Tutaj odtworzyłam je z pamięci kubków smakowych + modyfikacje


Sałatka z brokuła: 1 brokuł, 3 łyżki kukurydzy z puszki, 2 łyżki uprażonych na patelni ziaren słonecznika, 2-3 łyżki zielonych oliwek, sos winegret. - brokuły podgotować (na parze?) al dente, wszystkie składniki wymieszać.
Sos winegret: (podaję przepis, bo nieco inny niż wczoraj) 3 łyżki oliwy z oliwek lub oleju, 1 łyżka melasy lub innej gęstej substancji słodzącej, łyżeczka ziół prowansalskich, szczypta czosnku granulowanego, 1-2 łyżki soku z cytryny lub limonki, sól i pieprz. - wymieszać potrząsając w zamkniętym słoiku.


I kolacja - poniekąd mix dwóch poprzednich dań - kanapki na własnym chlebie z poranną pastą i sałatką brokułową+ kanapka z dżemem, jak widać - zdjęcie kiepskie, bo już po zmroku wykonane, przy sztucznym świetle.





Miłym akcentem dzisiejszego dnia jest nowa, dodatkowa praca. Nowa praca i nowe zadania. W zasadzie podobnymi rzeczami zajmowałam się już, ale robiłam to dla siebie i raczej dla przyjemności - w wolnym czasie. Tym razem wykonuję to samo zadanie dla kogoś i jeszcze zarabiam na tym. Niewiele póki co, ale zawsze coś.  No i najważniejsze - nie musze się ruszać z  domu. To znaczy wyruszam z niego wtedy kiedy chcę, a nie kiedy muszę. Chociaż ostatnio nawet kiedy chcę, niespecjalnie mogę - moja noga niespecjalnie chce współpracować podczas rekonwalescencji - zapowiadałam szefowi, że ostrożnie moze mnie wpisywać w majowy grafik, ale z każdym tygodniem gorzej to widzę - pojawiają się kolejne komplikacje.
Nie wiem czemu, ale traktuję tę sytuację jako...sama nie wiem..coś co trzeba przyjąć. Kolejne zakręty życiowe, zza których coś ciekawego dla mnie może się wyłonić. Wiem, wiem, brzmi to strasznie banalnie. Nie podchodze do tego co mnie ostatnio spotyka z rezygnacją, tylko raczej ze spokojem. Nie zżymam się, nie frustruję, że jestem uziemiona w domu, a sprawy zamiast iść lepiej, ewoluują w dziwne, nieprzewidziane kierunki. Frustracja nic nie da, nic tu przecież nie zmienię. Staram się obrócić sytuację na swoją korzyść, wyciągnąć z niej maksimum pożytku - robić to co lubię robić w domu, na co pozwala mi mój obecny stan fizyczny, a na co do tej pory nie miałam czasu. Myślę, że to dobry czas, żeby przemyśleć kilka spraw dotyczących pracy, sposobu spędzania wolnego czasu, rozwoju osobistego itp.
Gdy jednak dopada mnie pesymizm (tak, to się zdarza, niekiedy zbyt często nawet), gdy już pogderam i ponarzekam, lubię sobie przypominać pewien tekst, który uchodzi za chińską przypowieść. Nie wnikam w prawdziwość jego korzeni - mi pomaga patrzeć bardziej optymistycznie na życie. Daleka też jestem od transcendencji, metafizyki czy ezoteryki. OK, lubię wiedzieć jaki znak zodiaku mają moi znajomi - ot, zabawa taka... ;)  Po prostu czasem łatwiej przedefiniować uniwersalną historyjkę na kanwę swoich zmartwień i zmienić dzięki temu ponure rozmyślania na przyjaźniejsze dla mnie.


Wiele lat temu, w ubogiej chińskiej wiosce, mieszkał pewien wieśniak wraz z synem. Oprócz kawałka ziemi i małej chaty pokrytej strzechą w jego posiadaniu znajdował się koń, którego odziedziczył po ojcu, i który był dla niego pomocą przy uprawie roli. 
Pewnego dnia koń uciekł. Sąsiedzi mężczyzny, którzy szanowali go bardzo za uczciwość i pracowitość, przybyli do jego domu, aby powiedzieć jak bardzo współczują mu straty. Wieśniak podziękował sąsiadom za przybycie, lecz przy okazji zapytał: 
- Skąd wiecie, że to co się wydarzyło było dla mnie nieszczęściem? 
Jeden z przybyłych wymamrotał do drugiego: 
- On nie potrafi pogodzić się z rzeczywistością, niech myśli co chce, dopóki nie odczuje smutku z powodu tego wydarzenia. 
Sąsiedzi odeszli, udając że zgadzają się z tym co usłyszeli. Tydzień później, koń wrócił do stajni - ale to nie wszystko - przyprowadził ze sobą wspaniałą klacz. Gdy mieszkańcy wioski dowiedzieli się o tym, wydawało im się, że zrozumieli co powiedział im wcześniej wieśniak. Wrócili do jego domu, aby pogratulować mu szczęścia. 
- Wcześniej miałeś tylko jednego konia, teraz masz dwa. Gratulacje - mówili. 
- Wielkie dzięki za odwiedziny i wszelką troskę z waszej strony - odrzekł wieśniak - lecz skąd wiecie, że to co się wydarzyło, było dla mnie błogosławieństwem? 
Zakłopotani sąsiedzi - myśląc że wieśniak oszalał - wyszli, a po drodze komentowali: 
- Czy on rzeczywiście nie rozumie, że otrzymał dar od Boga? 
Miesiąc później, syn wieśniaka zdecydował, aby oswoić klacz, lecz zwierzę nieoczekiwanie stanęło dęba. Chłopak upadł łamiąc nogę. 
Sąsiedzi wrócili do domu wieśniaka, przynosząc podarunki dla rannego. Starosta wioski złożył wyrazy ubolewania ojcu, mówiąc, że wszystko to jest bardzo smutne. Mężczyzna podziękował za wizytę i troskę, po czym zapytał: 
- Skąd wiesz, że to, co się wydarzyło było dla mnie nieszczęściem? 
Wszyscy byli zdumieni tym, co usłyszeli, gdyż nikt nie wątpił, że wypadek syna wieśniaka był prawdziwą tragedią. Kiedy opuścili dom, jeden z sąsiadów przemówił do pozostałych: 
- Ten człowiek naprawdę oszalał, jego jedyny syn może kuleć do końca życia, a on wątpi, że jest to nieszczęście! 
Minęło kilka miesięcy. Japonia wypowiedziała wojnę Chinom. Wysłannicy Cesarza rozpoczęli podróż przez cały kraj, w poszukiwaniu młodych mężczyzn, z zamiarem wysłania ich na front. 
Podczas pobytu w wiosce zwerbowali wszystkich młodzieńców, z wyjątkiem syna wieśniaka, którego noga była złamana. Żaden z młodych mężczyzn nie wrócił żywy. 
Syn wieśniaka wyzdrowiał, konie rozmnożyły się, a ich potomek został sprzedany za dobrą cenę. Wieśniak zaczął odwiedzać swoich sąsiadów, aby ich pocieszyć i pomóc - tak jak oni to czynili, kiedy jakieś wydarzenie miało miejsce w jego domu. Kiedy tylko któryś z sąsiadów zaczął narzekać, wieśniak mówił: 
- Skąd wiesz, że to nieszczęście? 
Jeśli ktoś był rozradowany, on pytał: 
- Skąd wiesz, że to błogosławieństwo? 
Wtedy dopiero ludzie w wiosce zrozumieli, że poza tym co widzialne, życie ma też inną wymowę. 


Ale filmy lubię smutne i pełne frustracji. Piosenki też.


czwartek, 11 kwietnia 2013

Czwartkowe smutki

Nie mam weny na długie pisanie - ten post miałam zmontować już wczoraj, ale wieczorem zadzwoniła moja siostra, że właśnie jedzie ze swoją kocicą Petronelą do weta - mała weszła do silnika ciężarówki, nieświadomy kierowca odpalił auto i kot ma zmiażdżony ogon, który trzeba było amputować, oraz zdarte futro na boku. Choć lekarz twierdzi, że mieszki włosowe widać, więc jest szansa, że kicia będzie wyglądać w miarę normalnie. Normalnie bez ogona... Nie wyobrażam sobie co ona musiała przeżyć.
Do dzisiejszego poranka nie wiedziałam, czy mała przeżył operację - późnym wieczorem siostra i szwagier mieli zgłosić się do lekarza po kota albo informacje...  Dziś rano kontaktowałam się z nimi - okazuje się, że kot już po operacji jest w domu, narkoza minęła i pacjentka nawet mruczy.
W każdym razie okropnie byłam wczoraj przejęta i zatroskana (martwiłam się o Petronelkę, ale tuliłam też swoje koty, szczęśliwa, że ich to nie spotkało), a teraz wszystko mi odpuszcza, jestem jakaś taka apatyczna i do niczego. Pewnie do wieczora mi przejdzie, ale póki co krótko:


Wczorajszy obiad


Marchewka i pieczarki oraz ziemniaki jak w ostatnim poście - zostało trochę z poprzedniego dnia.
Kotlet: płatki owsiane potraktowane wrzątkiem, bułka tarta, siemię lniane - 2 łyżki, mąka biała - 1 łyżka, ząbek czosnku pokrojony w plasterki, 2 łyżki płatków drożdżowych, 1/3 puszki kukurydzy, sól, pieprz
Wymieszać, odstawić na jakiś kwadrans, obtaczać w bułce i smażyć.
Sałatka: pokrojony kawałek sałaty lodowej , garść pokrojonego szczypioru, 2 łyżki czarnych oliwek, 1 łyżka sezamu - wymieszać
Sos winegret do sałaty: (dodawałam na oko - ilości podaje jako proporcje, nie traktować dosłownie) 3-4 łyżki mleka kokosowego (zostało mi trochę własnej roboty) 2-3 łyżki oliwy z oliwek, 1 łyżka soku z cytryny, 1 łyżeczka melasy, 1 łyżeczka musztardy, czosnek granulowany, sól, pieprz - wymieszać przez wytrząsanie w zamkniętym słoiku - polać sałatę, gdy sos odczeka z kwadrans, żeby się składniki przegryzły.


Pomysł na takie małe danie znalazłam, zdaje mi się, na blogu lunchboxbunch - całkiem smaczna, słodka przekąska


Pieczywo (najlepiej jakieś razowe), dżem, masło orzechowe, banan - pieczywo pokroić na równe, nieduże kawałki, jedną str kromki smarować dżemem, drugą masłem orzechowym, przekładać bananami


środa, 10 kwietnia 2013

Wtorek - nic takiego

Dziś jakoś tak spokojnie. Cały dzień przeglądałam resztę bloga life up north (tudzież "northern vegan")- dotarłam do pierwszego posta.  Przy okazji w moich zakładkach pojawiło się kilka nowych przepisów i kolejnych wegańskich blogów (kilka skandynawskich). Znalazłam też przepis, który sama wymyśliłam - tzn. wpadłam na ten sam pomysł co autorka bloga. A w zasadzie jej chłopak. Chodzi o sos pomidorowy do makaronu a'la bolognese - taki z czerwoną soczewicą zamiast proteiny sojowej lub mięsa. Cóż, wymyślenie tego nie było to trudne - danie nie jest specjalnie wyszukane. Choć przyznam, że bardzo smaczne. Niebawem pewnie znowu je ugotuję.

Tymczasem dzisiejszy obiad  inspirowany był jakimś zdjęciem ze wspomnianego bloga - pewnie nie wszystko dokładnie zgadza się z tym co widziałam, ale taką miałam właśnie wenę. Skład potraw na talerzu wymyśliłam sama, gdyż wspomnienie obrazka z grubsza tylko zostało w pamięci.



Puree: ugotowane ziemniaki ugnieść porządnie z chlustem oleju, natką i szczypiorem
Pieczarki: Pokrojone podsmażyć na patelni. W ostatniej minucie dodać sól i pieprz.
Imbirowa marchewka: Marchewki pokroić w cienkie plasterki i smażyć na oleju, dodać zrumienioną cebulę, a następnie dużą szczyptę imbiru i małą, cynamonu, oraz sól i pieprz. W ostatniej chwili dodać ok. 3 łyżek soku wyciśniętego z pomarańczy.
Fasola: z puszki w sosie pomidorowym - podgrzać mieszając, bo przywiera do dna.
Oliwki.

Lunch - kapusta pekińska z wędzonym tofu - podobne przepisy na blogu w zakładce "chińszczyzna". Lubię tego typu dania, bo można zaspokoić intensywny głód w szybkim czasie. Do tego ryż jaśminowy - miałam ugotowany. Smacznie było. Oczywiście koniecznie trzeba, już na talerzu polać olejem sezamowym.



Poza tym, jako przekąskę (takie nagłe uderzenie głodu. lub też apetytu...) wciągnęłam razową kajzerkę z sosem musztardowo-chrzanowym - taka mała perwersja kulinarna.





Luśka zapatrzona w noc


Zachód słońca z mojego okna - bo Picasa fajną jest!





Delektowałam się też troszkę dżemem starej, dobrej babci Pearl... ;)


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Sunday sunny Sunday, rocznica bloga i niedzielny kucharzenie - pomidorowa jak u mamy, cieciorka ze szpinakiem, curry i jeszcze kilka spraw

Tytuł postu pochodzi od znanego utworu U2, a parafraza od słonecznej aury za oknem (pierwszy słoneczny dzień od dawna - nastraja wiosennie i optymistycznie mimo śniegu leżącego na całej, że tak powiem, połaci) oraz od jednego z postów o tym samym tytule szwedzkiego bloga life up north - dużą jego zaletą jest używanie przez autorkę języka angielskiego. Od lat mam słabość do wszystkiego co dotyczy wnętrz w stylu skandynawskim, skandynawskiego stylu życia, a także (jak wiadomo) wegańskiego stylu życia. Na powyższym blogu znalazłam wszystko - fajne, proste wegańskie przepisy (jest nawet cały dział o nazwie Swedish Food - oczywiście w wersji wegan) opatrzone świetnymi zdjęciami, jak również fotki wnętrz mieszkania autorki bloga - skromnie urządzone, jasne - nawet podczas pochmurnej pogody wyglądające miło i przytulnie. Przynajmniej ja je tak odbieram. No i ciekawe posty zawierające nie tylko przepisy. Właściwie te wnętrza przykuły moją uwagę najbardziej. Mam chyba w tym temacie jakąś skazę na psychice, bo nawet oglądając jakikolwiek film zawieszam się na detalach scenografii - białe listwy przypodłogowe (uwielbiam!), białe drzwi, białe ściany (albo kolorowe, ale stonowane), rozpoznaję na ten przykład regał z IKEA w filmie z 1990 roku, kiedy IKEA jeszcze w Polsce nie funkcjonowała - ot, wszystko wiem ze starych (głównie niemieckich) katalogów, które zbieram namiętnie od lat i niekiedy sobie przeglądam... Ten ikeowsko-wnętrzarski hyś (pośród innych moich hysiów) jest chyba najbardziej nieuleczalny, niestety. Kiedyś nawet zajmowałam się zawodowo projektowaniem wnętrz - żałuję, że to minęło. A tu doszedł bzik kolejny - kulinarno-wegański. Naprawdę, niekiedy sama siebie mam problem ogarnąć...

Ale do rzeczy - dziś u nas na obiad była zupa pomidorowa.

z kleksem śmietany ze słonecznika

a tu kleks rozmieszany już - czyż nie wygląda jak śmietana  za dawnych lat...? ;)

rodzinka przy obiedzie


Przygotowując bulion jako podstawę pomidorowej sugerowałam się dzisiejszym przepisem I can't believe it's vegan - jakoś do tej pory ze swoich bezmięsnych bulionów nie byłam zbyt zadowolona. Dzisiejszy się udał - zupa wyszła bardzo smaczna. Postanowiłam jednak nie dodawać tylu przypraw ziołowych - jakoś chciało mi się takiej zupy, jak kiedyś w domu - tylko z solą i pieprzem. No i ze śmietaną, rzecz jasna. U mnie gęsta wersja śmietany ze słonecznika.

W moim wykonaniu potrzebne będą:

  • 3 marchewki pokrojone w grube słupki
  • spory kawałek selera
  • kawałek pietruszki
  • 20 cm kawałek pora (zielona część, najrzadziej wykorzystywana)
  • 1 łyżeczka czosnku granulowanego
  • sól&pieprz
  • szczypta cynamonu (zawsze dodaję do potraw z pomidorów)
  • 3-4 ziarna ziela angielskiego
  • puszka krojonych pomidorów
  • 1 pełna  łyżka koncentratu pomidorowego
  • 1 cebula drobno pokrojona i zrumieniona na oleju
  • sos sojowy (opcjonalnie)
  • ew. śmietana roślinna, natka pietruszki
Pierwszych 8 składników gotować w ok. 2 litrach wody przez ok. 40 minut. Następnie wyjąć seler, pietruszkę, por i ziele angielskie, dodać za to zrumienioną cebulę wraz z olejem, pomidory i przecier i gotować jeszcze ok. 15-20 minut. Po wyłączeniu płomienia wlać sos sojowy do smaku, a na talerzu jeszcze śmietanę ze słonecznika (nie odcedzam jej) i natkę.

***

W najbliższych dniach możliwe że curry będzie na moim stole gościło dość często. Bardzo prawdopodobne, że to właśnie danie ugotuję w Potyczkach Kulinarnych (w ramach Tygodnia Weganizmu) w Vege MIASTO 19 kwietnia. Prawdę mówiąc jeszcze nie zdecydowałam co będę gotować. Chcę ograniczyć odcedzanie, miksowanie i tym podobne rozpraszające czynności - i tak będę pewnie nieco zestresowana i rozproszona, nie chcę sobie dokładać niepotrzebnych działań, a nie wiem do końca jakie na miejscu będą warunki - to mój pierwszy konkurs tego rodzaju. W ogóle sama się sobie dziwię, że zdecydowałam się na udział w takim wydarzeniu. Każda bezpośrednia rywalizacja zamiast mnie motywować sprawia, że jestem raczej wycofana i najchętniej poddałabym się bez walki. Rywalizacja jest bez sensu. Tym razem wiem (a raczej tak mnie poinformowano i  bardzo bardzo w to wierzę), że atmosfera będzie raczej kameralna, towarzystwo sympatyczne, a w całych tych Potyczkach tak na prawdę chodzi o dobrą zabawę i (przede wszystkim!) promocję weganizmu, a to jest przecież priorytet. Przynajmniej dla mnie...
Poza tym zastanawiam się jak wytrzyma cały ten konkurs moja noga - wprawdzie jestem już w okresie rekonwalescencji, ale nadal poruszam się o jednej kuli i nie mogę stać zbyt długo. Ale to dopiero za dwa tygodnie, może będzie lepiej.
Curry należy niestety do tych dań, które najlepsze są gdy sobie odpoczną, a smaki przegryzą się. 
M. zajada  właśnie swoją porcję na kolację. 



Potrzebne będą:
  • 1 łyżeczka ziaren gorczycy
  • 1/2 łyżeczki ziaren kolendry rozgnieciony w moździerzu
  • 1 płaska łyżeczka cynamonu
  • 4 łyżeczki proszku curry (tym razem użyłam firmy Prymat)
  • 5 cm utartego drobno korzenia imbiru
  • olej do smażenia
  • 2 cebule pokrojone w piórka
  • 4 ząbki czosnku pokrojone w plasterki
  • 25 dkg pokrojonych pieczarek (użyłam malutkich pokrojonych na ćwiartki)
  • 1,5 niewielkiej cukinii pokrojonych w ćwierć plasterki
  • 1 papryczka pepperoni pokrojona w plasterki (można użyć zwykłej, czerwonej)
  • 1 nieduża marchewka pokrojona w ćwierć plasterki 
  • 1 puszka mleka kokosowego
  • 3-4 łyżki ugotowanej zielonej soczewicy
  • 1-2 łyżki kukurydzy z puszki (można pominąć - akurat miałam tyle w lodówce)
  • 1 płaska łyżeczka chili
  • sól&pieprz
  • ew. sok z połowy cytryny (lub limonki - dodawać ostrożnie, żeby nie przekwasić - można pominąć)
  • ew. natka pietruszki do posypania
Przyprawy (pierwszych 5 pozycji) podsmażyć chwilę na oleju, żeby puściły aromat, dodać cebulę i smażyć mieszając. Gdy cebula zmięknie dodać pieczarki i paprykę, a po chwili marchewkę i cukinię. Posolić i dusić chwilę mieszając. Wlać mleko koko (moje się rozwarstwiło - dodałam i płyn, i gęstą, białą masę), chili i dusić ok. kwadransa, albo do odparowania nadmiaru płynu, jeśli sosu jest zbyt wiele - powinno to przypominać zbyt gęstą zupę. Na koniec dodać soczewicę i kukurydzę - podgrzewać już tylko z 5 minut. Podawać najlepiej z ryżem basmati posypane natką.


***

Na cieciorkę ze szpinakiem miałam ochotę od kilku tygodni, czyli od czasu, gdy (tak mi się wydaje) ktoś wymienił to danie na forum Empatii w dziale kulinarnym, jako część obiadu, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie - albo jakieś braki w moim asortymencie, albo nadmiar prac kulinarnych (Wielkanoc!), albo jakieś zniechęcenie przednówkowe - wiadomo jak pozytywnie nastraja do czegokolwiek tegoroczna wiosna... 
Ale w końcu udało się:



Potrzebne będą:
  • 3 średnie pokrojone drobno cebule
  • 3-4 ząbki czosnku w plasterki
  • ok.8 pokrojonych plasterków suszonych pomidorów z zalewy
  • 1 paczka  mrożonego szpinaku (wspominałam, że najbardziej lubię Tesco, ale Iglotex też jest OK)
  • sól&pieprz
  • puszka ciecierzycy (albo własna, ugotowana)
  • 2 łyżki zmiksowanego z wrzątkiem słonecznika - tu jako śmietana
  • 2 łyżki soku z cytryny (dodać najpierw jedną i sprawdzić smak!)
Cebulę zeszklić na oleju, aż zacznie się rumienić. Dodać czosnek, a po minucie smażenia pomidory, szpinak, sól i pieprz. Dusić pod przykryciem ok. kwadransa mieszając co jakiś czas. Wrzucić odsączoną ciecierzycę i podgrzewać jeszcze ok. 5 minut. Na koniec dodać śmietanę i (ewentualnie!) sok z cytryny.
Można podawać z pełnoziarnistym makaronem. Ja dodatkowo miałam kalafior "z piaseczkiem" oraz pomidory z solą, pieprzem i oliwkami.
Ale i tak najbardziej smakowało mi to danie samo, bez jakichkolwiek dodatków - takie miałam dziś śniadanie:




***

Poniżej również moje śniadanie - dojadałam kilka dni temu wielkanocny hummus z paluchami pieczonymi przez M. z pełnoziarnistej mąki żytniej z młyna pod Ciechanowcem (wujek jechał w tamte strony i przywiózł przy okazji) - wyjątkowy smak! Takiej mąki nie dostaniecie w markecie. Wypieki z niej są wyjątkowo smaczne i niemal słodkie naturalną słodyczą. Nie da się takiej bułki połknąć jednym kłapnięciem - grube mielenie ziaren wymusza przeżuwanie, a to, jak wiadomo, sprzyja trawieniu. 
No i 5 kilogramowy worek kosztuje tylko 10 zł.






A tu z tej samej mąki bułki, które rozlały się zamiast trzymać kształt. Powstały całkiem smaczne placki - w sam raz do żurku dojadanego po świętach. Mam nadzieję, że zdjęcia oddają gruboziarnistość wypieków.




***

No i jeszcze pierwsza rocznica bloga Weganizm Udomowiony. Rok temu, 6 kwietnia 2012 roku postanowiłam wrzucać swoje przepisy do sieci - trochę dlatego, żeby pamiętać co gotowałam (rzadko powtarzam te same potrawy, taki feler mam), trochę dlatego zaś, że uzależnienie od mięsa niekiedy wygrywało, a ja nie chciałam żyć w wiecznym poczuciu winy - w końcu w coś wierzę i nie mogę funkcjonować tak, jakby to nie istniało
Przez ten rok umieściłam 134 posty, blog miał ok 36.500 odsłon (nie zapisałam wczoraj dokładnie),  a na Facebooku polubiło go 640 fanów - nie powiem, łechce to moje ego, ale najważniejsze w tym wszystkim jest przecież to, żeby uświadomić jak największą rzeszę społeczeństwa o zaletach weganizmu no i  żeby zwierzakom żyło się lepiej. Prawda?

***

A na koniec wspomniany kawałek U2 - ten zespół to jeden z moich dawnych bzików - wyłącznie (wyłącznie!) tej grupy słuchałam przez...chyba 3 czy 4 lata, kilkanaście lat temu.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...