Dziś danie może niezbyt wyszukane, ale smaczne i w miarę szybkie do wykonania. Zdjęcie jedno, zrobione w ogromnym pośpiechu tuż przed wyjściem do pracy.
Kotlety:
-1 opakowanie kotletów sojowych
-1 opakowanie kotletów sojowych
-bulion warzywny (możecie robić własny, ja użyłam bulionetki warzywnej Knorr*)
-2 łyżki mąki pszennej
-2 łyżki mąki pszennej
-1 łyżka mąki ryżowej (może być pszenna)
-woda
-sól&pieprz
-przyprawa np. do gyrosa (ok. czubatej łyżeczki)
-bułka tarta
Suche kotlety zalać w rondelku bulionem (w tym wypadku woda+bulionetka), ugotować do miękkości i odsączyć.
Mąkę, wodę i przyprawy wymieszać (konsystencja naleśnikowa) i odstawić na kilka minut.
Kotlety zanurzać w masie mącznej, następnie obtaczać w bułce tartej i usmażyć (średni płomień).
Mąkę, wodę i przyprawy wymieszać (konsystencja naleśnikowa) i odstawić na kilka minut.
Kotlety zanurzać w masie mącznej, następnie obtaczać w bułce tartej i usmażyć (średni płomień).
Odsączać z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku.
Pita:
-chlebki pita
Pita:
-chlebki pita
-usmażone kotlety sojowe
-warzywa (u mnie sałata, rukola i pomidor** )
Na połowie placka ułożyć kotlety, przykryć warzywami i drugą połową placka***, zawinąć w alufolię.
I voilà! Można wcinać na ten tychmiast, albo później, w pracy (w szkole, na wycieczce ;)
* - tak, ten produkt jest wegański;
Na połowie placka ułożyć kotlety, przykryć warzywami i drugą połową placka***, zawinąć w alufolię.
I voilà! Można wcinać na ten tychmiast, albo później, w pracy (w szkole, na wycieczce ;)
* - tak, ten produkt jest wegański;
nie, ten produkt nie należy do najzdrowszych na świecie
** - to akurat to znalazłam w lodówce - może być też papryka, cebula, rzodkiewki, awokado itp. poza tym ketchup, musztarda, hummus i inne wegańskie pasty oraz smarowidła.
***- pity, które miałam nie chciały się rozwarstwiać (otwierać?), stąd zawijanie.
** - to akurat to znalazłam w lodówce - może być też papryka, cebula, rzodkiewki, awokado itp. poza tym ketchup, musztarda, hummus i inne wegańskie pasty oraz smarowidła.
***- pity, które miałam nie chciały się rozwarstwiać (otwierać?), stąd zawijanie.
A tu już pasztet wykonany przez moją siostrę (chyba na zamówienie taty, który ostatnio coraz bardziej roślinnieje ;) z przepisu, który wrzuciłam tutaj (klik).
Puchnę z dumy! :)
Ponoć pasztet na zimno jeszcze smaczniejszy, a i kruszyć się przestał. No i o to cho! ;)
bez makijażu ;)