piątek, 12 kwietnia 2013

Wu wei

Nerw minął - Petro-kotek zdrowieje. Tzn do ozdrowienia jeszcze daleko, ale wszystko jest na dobrej drodze. Chodzi w kołnierzu i łasi się nawet do tych, do których wcześniej niespecjalnie lubiła się zbliżać.
Siostra z powodu tych wszystkich przeżyć straciła apetyt - po wczorajszym śniadaniu zjadła dopiero dzisiejsze  - dość późno i bez specjalnego apetytu. Mój apetyt powrócił. Wena również - na śniadanie (też raczej późne) wykombinowałam kanapkę na razowym chlebie z wielkanocną pastą z zielonej soczewicy i suszonych pomidorów oraz kanapki z opiekacza z tą samą pastą. Tzn przepis był wielkanocny, pasta dopiero zrobiona... ;) Do środka zapiekanek dodałam piórka czerwonej cebuli i plasterki czarnych oliwek oraz natkę pietruszki.




Obiad - wczorajsze kotlety (do masy kotletowej dodałam 2 łyżki ugotowanej soczewicy zielonej), czerwona kapusta ze słoika (chyba Lidl) ziemniaki gniecione (takie jak wczoraj) oraz (uwaga!) nowość - sałatka z brokuła z kukurydzą. Sałatkę tę serwowała kilka lat temu w moim REALu jakaś hostessa - nie wiem co reklamowała, ale danko było całkiem smakowite. Tutaj odtworzyłam je z pamięci kubków smakowych + modyfikacje


Sałatka z brokuła: 1 brokuł, 3 łyżki kukurydzy z puszki, 2 łyżki uprażonych na patelni ziaren słonecznika, 2-3 łyżki zielonych oliwek, sos winegret. - brokuły podgotować (na parze?) al dente, wszystkie składniki wymieszać.
Sos winegret: (podaję przepis, bo nieco inny niż wczoraj) 3 łyżki oliwy z oliwek lub oleju, 1 łyżka melasy lub innej gęstej substancji słodzącej, łyżeczka ziół prowansalskich, szczypta czosnku granulowanego, 1-2 łyżki soku z cytryny lub limonki, sól i pieprz. - wymieszać potrząsając w zamkniętym słoiku.


I kolacja - poniekąd mix dwóch poprzednich dań - kanapki na własnym chlebie z poranną pastą i sałatką brokułową+ kanapka z dżemem, jak widać - zdjęcie kiepskie, bo już po zmroku wykonane, przy sztucznym świetle.





Miłym akcentem dzisiejszego dnia jest nowa, dodatkowa praca. Nowa praca i nowe zadania. W zasadzie podobnymi rzeczami zajmowałam się już, ale robiłam to dla siebie i raczej dla przyjemności - w wolnym czasie. Tym razem wykonuję to samo zadanie dla kogoś i jeszcze zarabiam na tym. Niewiele póki co, ale zawsze coś.  No i najważniejsze - nie musze się ruszać z  domu. To znaczy wyruszam z niego wtedy kiedy chcę, a nie kiedy muszę. Chociaż ostatnio nawet kiedy chcę, niespecjalnie mogę - moja noga niespecjalnie chce współpracować podczas rekonwalescencji - zapowiadałam szefowi, że ostrożnie moze mnie wpisywać w majowy grafik, ale z każdym tygodniem gorzej to widzę - pojawiają się kolejne komplikacje.
Nie wiem czemu, ale traktuję tę sytuację jako...sama nie wiem..coś co trzeba przyjąć. Kolejne zakręty życiowe, zza których coś ciekawego dla mnie może się wyłonić. Wiem, wiem, brzmi to strasznie banalnie. Nie podchodze do tego co mnie ostatnio spotyka z rezygnacją, tylko raczej ze spokojem. Nie zżymam się, nie frustruję, że jestem uziemiona w domu, a sprawy zamiast iść lepiej, ewoluują w dziwne, nieprzewidziane kierunki. Frustracja nic nie da, nic tu przecież nie zmienię. Staram się obrócić sytuację na swoją korzyść, wyciągnąć z niej maksimum pożytku - robić to co lubię robić w domu, na co pozwala mi mój obecny stan fizyczny, a na co do tej pory nie miałam czasu. Myślę, że to dobry czas, żeby przemyśleć kilka spraw dotyczących pracy, sposobu spędzania wolnego czasu, rozwoju osobistego itp.
Gdy jednak dopada mnie pesymizm (tak, to się zdarza, niekiedy zbyt często nawet), gdy już pogderam i ponarzekam, lubię sobie przypominać pewien tekst, który uchodzi za chińską przypowieść. Nie wnikam w prawdziwość jego korzeni - mi pomaga patrzeć bardziej optymistycznie na życie. Daleka też jestem od transcendencji, metafizyki czy ezoteryki. OK, lubię wiedzieć jaki znak zodiaku mają moi znajomi - ot, zabawa taka... ;)  Po prostu czasem łatwiej przedefiniować uniwersalną historyjkę na kanwę swoich zmartwień i zmienić dzięki temu ponure rozmyślania na przyjaźniejsze dla mnie.


Wiele lat temu, w ubogiej chińskiej wiosce, mieszkał pewien wieśniak wraz z synem. Oprócz kawałka ziemi i małej chaty pokrytej strzechą w jego posiadaniu znajdował się koń, którego odziedziczył po ojcu, i który był dla niego pomocą przy uprawie roli. 
Pewnego dnia koń uciekł. Sąsiedzi mężczyzny, którzy szanowali go bardzo za uczciwość i pracowitość, przybyli do jego domu, aby powiedzieć jak bardzo współczują mu straty. Wieśniak podziękował sąsiadom za przybycie, lecz przy okazji zapytał: 
- Skąd wiecie, że to co się wydarzyło było dla mnie nieszczęściem? 
Jeden z przybyłych wymamrotał do drugiego: 
- On nie potrafi pogodzić się z rzeczywistością, niech myśli co chce, dopóki nie odczuje smutku z powodu tego wydarzenia. 
Sąsiedzi odeszli, udając że zgadzają się z tym co usłyszeli. Tydzień później, koń wrócił do stajni - ale to nie wszystko - przyprowadził ze sobą wspaniałą klacz. Gdy mieszkańcy wioski dowiedzieli się o tym, wydawało im się, że zrozumieli co powiedział im wcześniej wieśniak. Wrócili do jego domu, aby pogratulować mu szczęścia. 
- Wcześniej miałeś tylko jednego konia, teraz masz dwa. Gratulacje - mówili. 
- Wielkie dzięki za odwiedziny i wszelką troskę z waszej strony - odrzekł wieśniak - lecz skąd wiecie, że to co się wydarzyło, było dla mnie błogosławieństwem? 
Zakłopotani sąsiedzi - myśląc że wieśniak oszalał - wyszli, a po drodze komentowali: 
- Czy on rzeczywiście nie rozumie, że otrzymał dar od Boga? 
Miesiąc później, syn wieśniaka zdecydował, aby oswoić klacz, lecz zwierzę nieoczekiwanie stanęło dęba. Chłopak upadł łamiąc nogę. 
Sąsiedzi wrócili do domu wieśniaka, przynosząc podarunki dla rannego. Starosta wioski złożył wyrazy ubolewania ojcu, mówiąc, że wszystko to jest bardzo smutne. Mężczyzna podziękował za wizytę i troskę, po czym zapytał: 
- Skąd wiesz, że to, co się wydarzyło było dla mnie nieszczęściem? 
Wszyscy byli zdumieni tym, co usłyszeli, gdyż nikt nie wątpił, że wypadek syna wieśniaka był prawdziwą tragedią. Kiedy opuścili dom, jeden z sąsiadów przemówił do pozostałych: 
- Ten człowiek naprawdę oszalał, jego jedyny syn może kuleć do końca życia, a on wątpi, że jest to nieszczęście! 
Minęło kilka miesięcy. Japonia wypowiedziała wojnę Chinom. Wysłannicy Cesarza rozpoczęli podróż przez cały kraj, w poszukiwaniu młodych mężczyzn, z zamiarem wysłania ich na front. 
Podczas pobytu w wiosce zwerbowali wszystkich młodzieńców, z wyjątkiem syna wieśniaka, którego noga była złamana. Żaden z młodych mężczyzn nie wrócił żywy. 
Syn wieśniaka wyzdrowiał, konie rozmnożyły się, a ich potomek został sprzedany za dobrą cenę. Wieśniak zaczął odwiedzać swoich sąsiadów, aby ich pocieszyć i pomóc - tak jak oni to czynili, kiedy jakieś wydarzenie miało miejsce w jego domu. Kiedy tylko któryś z sąsiadów zaczął narzekać, wieśniak mówił: 
- Skąd wiesz, że to nieszczęście? 
Jeśli ktoś był rozradowany, on pytał: 
- Skąd wiesz, że to błogosławieństwo? 
Wtedy dopiero ludzie w wiosce zrozumieli, że poza tym co widzialne, życie ma też inną wymowę. 


Ale filmy lubię smutne i pełne frustracji. Piosenki też.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...