Baba ghanoush rzecz jasna, czyli pasta z pieczonych bakłażanów, reszta w zasadzie jak podczas robienia hummusu poza tym, że dodajemy coś słodkiego - melasę, syrop z agawy lub klonowy. Korzystałam z przepisu Olgi Smile. Wyszło tak:
a z dodatkiem natki, chili, suszonego pomidora i oliwek smakowało jeszcze lepiej
A tu wczorajsze śniadanie - ja wcinam kanapki z baba ghanoush, M. pałaszuje wszechkapuśniak.
i dzisiejsze śniadanie - tym razem kanapki posypałam harissą i oprócz oliwek i natki (nie znoszę zielonej kolendry, z którą podobno często podaje się to danie...!) dodałam plastry pomidora. Pomidor świetnie się odnajduje w tym towarzystwie.
No i wczorajsze curry kalafiorowe z właśnie odkrytego bloga Magazyn Kuchenny. Oczywiście curry miało wyglądać (i smakować!) nieco inaczej. Miało na ten przykład zawierać czerwona soczewicę, ale w trakcie smażenia cebuli z czosnkiem i przyprawami dotarło do mnie, że w mojej spiżarni czerwonej soczewicy nie uświadczysz. Zawsze była a teraz ni chu chu... Nie wiedzieć kiedy zużyłam cały zapas (a ja ZAWSZE mam zapas czerwonej soczewicy!) Jest zatem modyfikacja z zielonym groszkiem z puszki. Reszta jak mi się zdaje bez zmian. Podałam z ryżem jak widać.
A nie! Nie dodałam papryczek tylko (z braku laku) sproszkowaną harissę. Też bardzo okej.
Jazz, w ogóle muzykę, odbieram intuicyjnie, jak dziecko trochę, czyli albo do mnie trafia, albo nie. Nie rozkminaim, czy to jazz bardziej akademicki, czy już nie, czy równo grają, czy się rozjeżdżają (M. twierdzi, że grają wyjątkowo równo, co ponoć w jazzie, a szczególnie w zespołach z niezbyt długim stażem nie zawsze się udaje) Oczywiście wolę rock, hard rock i temu podobne, ale ta muza do mnie trafia. I chętnie pójdę na kolejny koncert. Chociaż tym razem może chętniej w jakiejś ciepłej knajpie...? ;p
Oczywiście przemarzłam na kość, bo wychodząc z domu byłam rozgrzana tym curry. Poza tym pogoda była cudowna i oczywiście nie przewidziałam, że wieczór może być chłodny. A nawet bardzo chłodny. Podczas koncertu, gdy słońce schowało się za drzewa zrobiło się nagle brrrr...! A ja oczywiście nie wzięłam ze sobą żadnego swetra! A że już wcześniej zanęcił mnie zapach frytek belgijskich, nabyłam więc i wciągnęłam prawie sama mega porcję. Ufff...!
Ale rozgrzałam się nieco ;)
Ale rozgrzałam się nieco ;)
Potem przemarzłam jeszcze bardziej, bo prawie godzinę gadaliśmy na parkingu z jednym znajomym. Okazuje się, że też nie je mięsa! :)
No i taki to był miły wieczór...
Miło, muzyka + jedzenie to mój ulubiony set :) Zaczepię jeszcze temat frytek bo wybieram się na kurorty niebawem i badam sprawę. Jakiś czas temu przypadkiem usłyszałam, że wszędzie smaży się je we fryturze, potem pytałam więc w każdym jednym miejscu i smutne info zostało potwierdzone. Od roku nigdzie nie spotkałam jeszcze innej praktyki, nawet w pizzeriach i drogich restauracjach. Chciałabym zapytać o Twój stosunek do frytury, czy zwracasz na to uwagę (zawiera łój zwierzęcy) czy masz może jakieś świeże informacje odnośnie jej składu? Dla mnie to dupowe bo okazuje się, że w zwykłym barze nawet frytek z surówką weganka nie może zjeść.
OdpowiedzUsuńAnymore - w żadnej fryturze, której obecnie się używa nie ma łoju zwierzęcego - ani w McDonaldsie, ani w zwykłych restauracjach. Jest to zwykły utwardzony tłuszcz palmowy - taki jak ten http://www.vog.pl/frytura
OdpowiedzUsuńolej palmowy pozyskiwany jest w mało etyczny sposób i jest to jedna z tych rzeczy, z których używania należy zrezygnować będąc weganinem
OdpowiedzUsuńprzyznaję, że takie sytuacje, kiedy muszę się tłumaczyć z jakiejś wpadki (mea culpa!) są dla mnie dobrą motywacją...
na forum Empatii możesz poczytać więcej na ten temat: http://forum.empatia.pl/viewtopic.php?f=2&t=1918
pozdrawiam!
Dzięki, mam nadzieję że nie odebrałaś tego jako atak.
UsuńTeraz przejrzałam kilka linków, niby rzeczywiście często jest to sam olej palmowy choć wikipedia i encyklopedie gastronomiczne mówią coś zupełnie innego, Nic już nie wiem. Pamiętam, że kiedyś ktoś przytaczał mi skład frytury z opakowania w restauracji i niestety nie była ona wegetariańska. Pewnie zatem jak zwykle pozostaje pytać.
Pzdr
;-)
Spytałaś, odpowiedziałam - luzik ;)
UsuńKojarzę, że gdy te frytki wystygły nie były oklejone jakby smalcem, ale właśnie oleiste, jak domowe.
Ale może tylko bardzo chcę, żeby tak było...?
prawdę mówiąc aż chyba podjadę do gościa i spytam na czym smażył te cholerne frytki, bo w necie nie mogę znaleźć żadnego kontaktu...
nie wiem jak frytki widoczne na zdjęciu i sprzedawane w Polsce jako 'belgijskie', ale według tradycyjnego belgijskiego przepisu powinny być one smażone na tłuszczu zwierzęcym (wołowym albo końskim)
OdpowiedzUsuń