W upalnym słońcu lata dojrzewają jeżyny. Mama ponaglała od kilku dni, żeby wybrać się do nich na zbiory, bo owoce już dojrzały, a jak przyjdzie burza na krzakach nic nie zostanie. Szkoda zmarnować okazję, pojechałam zatem. Młode dzielnie pomagały.
W skrzyneczce mamy koło 4 kilogramów, jutro więc będę przetwarzać oraz mrozić.
Rodzice obdarowali mnie jeszcze pomidorami oraz bobem (ach!), a od siostry dostałam cukinie - będę się zatem bardziej niż zwykle wyżywać kulinarnie w najbliższych dniach ;)
Od przynajmniej roku indoktrynuję delikatnie moją rodzinkę w kierunku wegańskiego odżywiania - wysyłam artykuły i filmiki potwierdzajace zbawienny wpływ diety roślinnej na zdrowie oraz częstuję swoimi daniami (ostrożnie wprowadzam wegańskie potrawy na imprezach. Zazdroszcze osobom, które mieszkają same lub z innym weganinem i mogą się zagłębić totalnie w przyjemność wegańskich kulinariów...). Pisałam już chyba, że rodzice, a szczególnie tata, bardzo chętnie smakują moje dania, uczą się nowych przepisów i chętnie przyrządzają roślinne potrawy. Na imieniny wręczyłam tacie "Nowoczesne Zasady Odżywiania" (słynne "The China Study") i to był koniec. A właściwie początek... ;)
Mama któregoś dnia żaliła się przez telefon: "Eeeelaaa, ty już zupełnie przerobiłaś tatę na swoje kopyto! Czyta tą książkę i zupełnie mu się pozmieniało - kiedyś mięsko i wędlinkę od rana do nocy, ciasteczko do kawy, a teraz ciągle każe mi gotować bez mięsa i nabiału. Pół kilo kotletów sojowych zjedliśmy nie wiem kiedy!"
No sami powiedzcie - sukces, prawda? :)
Tzn zupełnie wszystkiego nie odstawili - niekiedy zjedzą mięso i resztę, ale pilnują się - prawie zupełnie odstawili słodycze i baaardzo, bardzo ograniczyli mięso i produkty odzwierzęce, zamiast słodyczy jedzą pestki, orzechy i suszone owoce, a gorące lato sprzyja większej ilości warzyw w diecie. No przecież nic na siłę...!
I są pierwsze efekty - ponoć tacie cukier bardzo się unormował, a mamy problemy reumatyczne są zdecydowanie mniej uciążliwe. A to ledwie kilka tygodni! Co to będzie za rok?! Dwa?!
Cóż...sami widzicie - książka nie kłamie ;)
Dlatego na obiad mama przygotowała leczo z brązowym ryżem (parboiled) - o, takie:
A moja mama naprawdę potrafi gotować... Oj, jak ona potrafi!
Mówi, że należy podsmażyć cebulę z pokrojoną papryką, po chwili dodać fasolkę szparagową i pokrojoną cukinię oraz przyprawy - czosnek, papryka ostra, pieprz ziołowy, sól (Vegeta?) i pieprz. Na koniec dodać drobno pokrojone pomidory (żywe, nie z puszki!). Dusić jeszcze chwilę. I już!
Podawać z brązowym ryżem.
No mówię Wam - pycha! :)
W sam raz na moje prawieurodziny - 39 i pół... ;p Siostra doliczyła się, że właśnie dziś wypada idealnie pół roku między urodzinami. A dzisiejsze pół to już naprawdę... ;)
Przy cudach mamy mój sos wygląda bardzo skromnie...
Podsmażyć cebulę, pod koniec wkroić czosnek, dodać cynamon, paprykę słodką, oregano i szczyptę czosnku granulowanego. Po chwili dorzucić pół opakowania mrożonki warzywnej (REALowski TiP) . Dusić, ale niezbyt brutalnie... Dodać puszkę krojonych pomidorów, a po kwadransie nieco mleka kokosowego - ot, tyle, żeby sos się odpowiednio rozrzedził, rozjaśnił i stał trochę kremowy. Wkroić oliwki zielone i w zasadzie to już wszystko. Należy tylko dodać ugotowany al dente pełnoziarnisty makaron spaghetti (Lubella na ten przykład) i na talerzu udekorować natką.
Dobra, przyznam się - miałam dodać płatki drożdżowe dla podkreślenia serowego smaku, ale najzwyczajniej w świecie zapomniałam...
No i te mrożonki oraz konserwa, ale znów mi się spieszyło...
Posłuchajmy teraz:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz