Przypadkowe, gdyż w zamyśle miałam jakiś dobrze przyprawiony sos na bazie soczewicy (najlepiej zielonej) oraz pomidorów. Za późno jednak wzięłam się za przygotowania. Nie wiem jak Wy, ale ja zieloną soczewicę moczę przed gotowaniem, na co już czasu nie miałam (jak można było przewidzieć...) Zalałam więc trochę większą ilością wrzątku (z wyczuciem!) soczewicę czerwoną, gdyż nie wymaga moczenia, ugotowałam na miękko, na koniec dodałam sos sojowy, olej (1 chlust) i sól do smaku (sól, gdyż zbyt duża dawka sosu sojowego rozrzedzała zanadto masę) i porządnie wymieszałam. No i voilà, mamy wyśmienite purée. Tzn. miałam je wrzucić do hipotetycznego sosu, ale na szczęście spróbowałam przedtem i... No właśnie - powalił mnie smak - genialny w swej prostocie. Wiedzcie zatem, że jest to przepis na danie nie tylko niesłychanie smaczne, ale też wyjątkowo odkrywcze ;)
Tylko jak takie purée elegancko uwiecznić na zdjęciu...?
No i wspomniany spacer z Lucy - słońce wczoraj tak pięknie dogrzewało, że mimo rześkiego powietrza aż chciało się wyjść z domu. Wyszłyśmy zatem - miejsc do spacerowania, obwąchiwania, i oznaczania w okolicach mamy dostatek. Lucynka była przeszczęśliwa.
na drogach i bezdrożach...
Lokalne landszafty
Właśnie tak wygląda szczęśliwa psa :)
OdpowiedzUsuńA puree prezentuje się znakomicie :)
dzięki!
Usuńmiałam poważny zgryz jak to sfotografować, żeby "mówiło" do odbiorcy ;)
takie przypadki są najlepsze ;)
OdpowiedzUsuńDobrze piszesz
OdpowiedzUsuń