Z początkiem września nagle skończyło się lato. Zaczęło siąpić, a nawet lać. Przy tej okazji wietrzysko daje się we znaki mojej parasolce, która kupiona kiedyś na mieście podczas nagłej ulewy, nie nadaje się na jesienne szarugi.
Lato jest fajne, ale z ulgą przyjmuję obecne temperatury, a nawet pluchę i wiatr. Lubię piec i gotować w ciepłej, jasnej kuchni kiedy za oknem chłód i mgła. Albo czytać przy lampce pod kocem z kubkiem herbaty w dłoniach. Albo zziębniętego gościa uraczyć taką herbatą - z imbirem i cytryną. A może i z prądem nawet ;)
W sklepach i na straganach pojawiły się dynie. Będzie zupa niebawem. Oraz sos do makaronu. W planach mam też placek ze śliwkami. Do tej herbaty przecież... :)
Ale póki co wciągam kotlety Victorii (jestem typem maniaka nie tylko muzycznie) Zamroziłam część już gotowych i teraz, gdy potrzebuję, mam szybkie danie. Tym razem podaję w opieczonych tostach z sosem czosnkowym, keczupem, musztardą, papryką, czerwona cebulą i nacią pietruszki. Boskie!
A w tle ściana w nowej, grafitowej odsłonie. Poprzedni, waniliowy kolorek już mi się opatrzył.
Ostatnio miałam trochę spraw do załatwienia na mieście, więc obiady były pospieszne. Tu chińszczyzna z pikantnym sosem słodko-kwaśnym Pudliszek. Podsmażyłam pół małego, posiekanego pora, dodałam paski czerwonej papryki, ząb czosnku w półplasterkach i pół kostki wędzonego tofu w kawałkach (oprócz sosu, wędzone tofu jest tutaj zasadniczym składnikiem). Gdy już trochę wszystko zmiękło i może się nawet zarumieniło, dodałam sos ze słoika. Podałam z ryżem, posypane sezamem i zieloną częścią pora (z braku szczypiorku). Zawsze skrapiam olejem sezamowym. Najbardziej mi smakowało później, gdy już się smaki przegryzły.
No i oczywiście moja ulubiona ściana w tle...
Tę fotkę wrzucałam za Facebooka, więc już niektórzy widzieli. Bywają zdrowsze śniadania, ale na poranny pośpiech opieczony, pełnoziarnisty tost z masłem orzechowym i dżemem z jeżyn był w sam raz. A nawet dwa tosty.
No i ściana rzecz jasna...
Póki co przeglądam fotki w komputerze i wspominam wakacyjne wyprawy. Dużo ich nie było. Tu kilka zdjęć wizyty w Zakątku Gongolina (www) - gospodarstwie agroturystycznym, które prowadzi para moich przyjaciół. Urokliwe miejsce całkiem niedaleko Warszawy - TU jest więcej fotek. Latem jest gdzie połazić, a zimą można się poślizgać na zamarzniętym stawie. Spędziłam tam kilka sylwestrów i babskich zlotów. Ach...! ;)
A, najważniejsze! Mimo że sami nie są wegetarianami, zapewniają wege jedzenie. Wegański pasztet z fasoli, który robi Dorota wcinają w ilościach hurtowych nawet mięsożercy :)
Na huśtawce
Chata Dobrochna
Brutus znalazł sposób na upał... ;)
Jeden dzień w Lubiatowie - miejsce idealne dla nielubiących tłoku - o 9-tej rano dopiero zaczynali zbierać się plażowicze, o 16-tej już miejscami plaża świeciła pustkami.
Cały dzień przesiedziałam w pełnym słońcu - jak na mnie to bardzo dużo. Nawet się nieco przypiekłam tu i tam. No, ale przynajmniej zrobiłam zapas wit. D w organizmie do końca nadciągającej właśnie kolejnej Epoki Lodowcowej...
No i kończąca wakacje, jednodniowa wycieczka w świętokrzyskie
Piękne miejsca!
OdpowiedzUsuńTool=<3
zastanawiałam się, czy wrzucać taką ilość, ale w końcu poszło... ;)
UsuńA Tool... tak tak :)