U nas wyszło takie coś:
fotki z dzisiejszego śniadania:
oraz wczorajsze, wieczorne - troszkę może mniej udane z powodu słabego światła:
No dobra, naprawdę to było tak, że Głównodowodzący rozrobił drożdże w małej miseczce, mąkę z mlekiem w dużej i wybył z domu przykazując nam (mi i Młodszej) dokończenie dzieła. No więc łączyłyśmy składniki, sypałyśmy, dolewałyśmy, mieszałyśmy. W zasadzie to maszyna mieszała takim specjalnym hakiem. Potem czekałyśmy aż wyrośnie raz. Potem drugi raz czekałyśmy. Na koniec córa formowała bułeczki, układała na wyłożonej papierem do pieczenia blasze i czekałyśmy na wyrośnięcie po raz trzeci, o tak:
Przed wyrośnięciem |
Po wyrośnięciu |
Nie trzymaliśmy się zbyt drobiazgowo podanych w oryginale ilości - wszystko sypane "na oko". W rezultacie trudno mi podać precyzyjny przepis, dlatego odsyłam do oryginału. Bo gdybym miała podawać, to potrzebne będą:
- 1/2 kostki drożdży (ok 20g)
- ok.1kg białej mąki (u mnie typ 650 realowskiej marki TiP)
- mleko roślinne lub woda
- sól
- ok.1 łyżki cukru lub innej subst. słodzącej
Piec w temperaturze 200st . najlepiej bez termoobiegu - bułeczki mają wówczas delikatniejszą skórkę i są mniej wysuszone. Ja mam dwie partie - te z termoobiegiem i bez. Ale tak czy siak wyszły znakomite :)
Zamiast wody użyliśmy mleka owsianego - tym razem mleko było przecedzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz