Nie ma nic prostszego niż pieczenie wegańskich ciast - zawsze wychodzą kształtne, odpowiednio wyrośnięte i naprawdę przepyszne. Od pomysłu do realizacji mija dosłownie chwilka. No chyba, że tak jak ja dziś zabrałam się za pieczenie ciast nie mając wystarczającej ilości mąki... ;>
Dawno nie piekłam, bo wiadomo, w boki wchodzi... Ale w misce od kilku dni czekały na wykorzystanie śliwki i dwie nektarynki, a w lodówce kubek malin. Poza tym na weekend ciasto się przyda, prawda?
Przepis na placek ze śliwkami jest z puszka.pl (zajrzyj tutaj) - wykonałam z bardzo niewielkimi modyfikacjami.
Potrzebne będą:
3,5 szklanki mąki
1 szklanka cukru
cukier waniliowy
1 opakowanie proszku do pieczenia
0,5 szklanki oleju
0,5 szklanki wody
1,5 szklanki napoju GAZOWANEGO o smaku pomarańczowym (albo cytrynowym)
3 łyżki octu jabłkowego
śliwki, nektarynki, morele lub brzoskwinie, tudzież inne miękkie owoce
Wymieszać suche, dodać mokre, ponownie wymieszać, tym razem, bardziej dokładnie. Wylać na natłuszczoną i oprószoną bułką tartą blachę. Na wierzchu poukładać dość gęsto cząstki owoców.
Piec ok. 50 minut w temp. 180 st. C.
Muffinki też nie są mojego pomysłu (zajrzyj tutaj) i naprawdę są wyjątkowo smaczne.
Potrzebne będą:
2 szklanki mąki
ok. 0,5 szklanki cukru
1 cukier waniliowy
1 czubata łyżeczka sody
1 łyżka octu jabłkowego
0,5 szklanki oleju
1 szklanka mleka roślinnego (u mnie ryżowe pół na pół z gazowanym napojem cytrynowym)
maliny
Tu zasada jest taka sama - do wymieszanych suchych dodaj mokre, znów wymieszaj. Żeby nie zniszczyć owoców trzeba przestrzegać pewnej procedury: do muffinkowych foremek (osadzonych w blaszce z zagłębieniami do muffinek) nałóż ciasto, potem 3-4 maliny, potem znów ciasto. Piec 15-20 minut w temp. 180 st. C.
O kapuśniaku kiedyś już pisałam, ale tym razem jest on bardziej prosty - jak u mamy - bez tych wszystkich masali, chili, kuminów i innych. Dziś "po naszemu", "po polskiemu" i "po tradycyjnemu" - Jedyny Właściwy Wszechkapuśniak - tylko sól, pieprz, majeranek, kminek i czosnek, czyli sami swoi. No i kapusta kiszona oraz ziemniaki rzecz jasna! Tylko to obce tofu... Ale pachnie wędzarnią i jest usmażone na rumiane skwareczki, zatem już w zasadzie oswojone i prawie nasze ;)
Potrzebne będą:
1 cebula - pokrojona dość drobno
1 wielki ząb czosnku pokrojony w cieniutkie półplasterki
ziemniaki pokrojone w kostkę (tutaj 5 sztuk)
kapusta kiszona (2 spore garście,albo według uznania) pokrojona na mniejsze kawałki
ziele angielskie (3-4 szt.?), liść laurowy, majeranek, kminek sól (lub bulion wegetariański w proszku), pieprz
ewentualnie kawałeczki wędzonego tofu zrumienione na niewielkiej ilości oleju
Cebulę zrumienić w garnku na oleju z zielem angielskim i listkiem laurowym. Na kilka chwil dodać czosnek, a potem ziemniaki. Zalać ZIMNĄ wodą, niezbyt dużo, lepiej później uzupełnić wrzątkiem niż mieć wodnistą brejkę. Dodać troszkę soli (lub bulionu, ale ostrożnie, bo kapusta słona!), doprowadzić do wrzenia i gotować. Gdy ziemniaki będą miękkie dodać kapustę i przyprawy i gotować jeszcze z kwadrans albo dwa. I tyle. Gdy zupa jest zbyt wodnista można zrobić zasmażkę z oleju i mąki. Tym razem nie musiałam, bo ziemniaków po pokrojeniu w kostkę nie płukałam i zalane zimną wodą wydzieliły skrobię, która spowodowała, ze zupa jest lekko zawiesista - tak w sam raz.
Podałam ze skwareczkami z tofu i pieczywem.
Uprzedzam, uzależnia...!
O tych zapiekankach też już pisałam kiedyś - wyjątkowe wykorzystanie kiszonej kapusty z książki Agnieszki Olędzkiej "Kuchnia wegańska". Przyprawy użyłam takie jak w przepisie oryginalnym (kminek, majeranek i tymianek), ale na pomidory dodałam sól, pieprz oraz czosnek granulowany (w tym wypadku Staropolski Kamisu). Podane z kokosowym sosem czosnkowym powalają smakiem. Do sosu tym razem zamiast masła orzechowego dodałam 1/3 szklanki nerkowców. Reszta jak w linku.
Dziś 67 urodziny obchodziłby Freddie Mercury. Jakże on potrafił śpiewać na koncertach, bez całej tej studyjnej oprawy...! Posłuchajmy:
Z początkiem września nagle skończyło się lato. Zaczęło siąpić, a nawet lać. Przy tej okazji wietrzysko daje się we znaki mojej parasolce, która kupiona kiedyś na mieście podczas nagłej ulewy, nie nadaje się na jesienne szarugi.
Lato jest fajne, ale z ulgą przyjmuję obecne temperatury, a nawet pluchę i wiatr. Lubię piec i gotować w ciepłej, jasnej kuchni kiedy za oknem chłód i mgła. Albo czytać przy lampce pod kocem z kubkiem herbaty w dłoniach. Albo zziębniętego gościa uraczyć taką herbatą - z imbirem i cytryną. A może i z prądem nawet ;)
W sklepach i na straganach pojawiły się dynie. Będzie zupa niebawem. Oraz sos do makaronu. W planach mam też placek ze śliwkami. Do tej herbaty przecież... :)
Ale póki co wciągam kotlety Victorii (jestem typem maniaka nie tylko muzycznie) Zamroziłam część już gotowych i teraz, gdy potrzebuję, mam szybkie danie. Tym razem podaję w opieczonych tostach z sosem czosnkowym, keczupem, musztardą, papryką, czerwona cebulą i nacią pietruszki. Boskie!
A w tle ściana w nowej, grafitowej odsłonie. Poprzedni, waniliowy kolorek już mi się opatrzył.
Ostatnio miałam trochę spraw do załatwienia na mieście, więc obiady były pospieszne. Tu chińszczyzna z pikantnym sosem słodko-kwaśnym Pudliszek. Podsmażyłam pół małego, posiekanego pora, dodałam paski czerwonej papryki, ząb czosnku w półplasterkach i pół kostki wędzonego tofu w kawałkach (oprócz sosu, wędzone tofu jest tutaj zasadniczym składnikiem). Gdy już trochę wszystko zmiękło i może się nawet zarumieniło, dodałam sos ze słoika. Podałam z ryżem, posypane sezamem i zieloną częścią pora (z braku szczypiorku). Zawsze skrapiam olejem sezamowym. Najbardziej mi smakowało później, gdy już się smaki przegryzły.
No i oczywiście moja ulubiona ściana w tle...
Tę fotkę wrzucałam za Facebooka, więc już niektórzy widzieli. Bywają zdrowsze śniadania, ale na poranny pośpiech opieczony, pełnoziarnisty tost z masłem orzechowym i dżemem z jeżyn był w sam raz. A nawet dwa tosty.
No i ściana rzecz jasna...
Póki co przeglądam fotki w komputerze i wspominam wakacyjne wyprawy. Dużo ich nie było. Tu kilka zdjęć wizyty w Zakątku Gongolina (www) - gospodarstwie agroturystycznym, które prowadzi para moich przyjaciół. Urokliwe miejsce całkiem niedaleko Warszawy - TU jest więcej fotek. Latem jest gdzie połazić, a zimą można się poślizgać na zamarzniętym stawie. Spędziłam tam kilka sylwestrów i babskich zlotów. Ach...! ;)
A, najważniejsze! Mimo że sami nie są wegetarianami, zapewniają wege jedzenie. Wegański pasztet z fasoli, który robi Dorota wcinają w ilościach hurtowych nawet mięsożercy :)
Na huśtawce
Chata Dobrochna
Brutus znalazł sposób na upał... ;)
Jeden dzień w Lubiatowie - miejsce idealne dla nielubiących tłoku - o 9-tej rano dopiero zaczynali zbierać się plażowicze, o 16-tej już miejscami plaża świeciła pustkami.
Cały dzień przesiedziałam w pełnym słońcu - jak na mnie to bardzo dużo. Nawet się nieco przypiekłam tu i tam. No, ale przynajmniej zrobiłam zapas wit. D w organizmie do końca nadciągającej właśnie kolejnej Epoki Lodowcowej...
No i kończąca wakacje, jednodniowa wycieczka w świętokrzyskie