Wstałam z myślą o tym, że niebawem będę musiała wyjść do pracy, a tak naprawdę nie przygotowałam nic do jedzenia. Widmo pieczywa z dżemem przed 9-godzinną harówką nie była pocieszająca. I nagle oświecił mnie - w lodówce jest przecież tofu! Kilka dni temu trafiłam w Piotrze i Pawle na wyjątkowo mięciutkie i całkiem niedrogie. W obawie przed bliską śmiercią głodową odważyłam się na zrobienie jajecznicy...tfu! tofucznicy przecież! Tym razem przyrządzałam ją całkowicie intuicyjnie. I szybko. Wyszło zupełnie OK. No i najedzona byłam całkiem porządnie ;)
Potrzebne będą:
- 1/2 niewielkiej cebuli
- olej do smażenia - chlapnęłam z butelki - penie tak ok.1 łyżki
- 1/2 kostki tofu
- 2 plasterki suszonych pomidorów w zalewie z oleju z octem winnym (wolę takie niż te w samym oleju)
- garstka pokrojonego szczypioru
- sól&pieprz
Cebulę pokroić w ćwierć plasterki i podsmażyć na oleju do lekkiego zrumienienia. Dodać rozgniecione widelcem tofu oraz sól. Smażyć jeszcze chwilkę (tak z minutkę), dodać pokrojone w kostkę pomidory i znów z minutkę podsmażać, stale oczywiście mieszając. Wyłożyć na talerz, posypać szczypiorem i pieprzem. Podawać z pieczywem. Albo na pieczywie - też przecież można... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz