piątek, 11 października 2013

Kanapka, mrówkojad i kot

Dziś mało o jedzeniu - dojadam resztki. Jedynym daniem, które nie powstało z resztek była kanapka z wędzonym tofu, suszonymi pomidorami, plasterkami ogórka i liśćmi szpinaku. Podobną zabiorę pewnie w najbliższą podróż.





Mrówkojad jest muffinką wykonaną przez młodszą córkę. Wygląda na mrówkojada podczas apogeum zakatarzenia.
Chyba że ktoś ma jakieś inne skojarzenia...



Książki wielbię, nawet gdy ich nie czytam. Nie potrafię się z nimi rozstawać, nie lubię pożyczać, natomiast często przynoszę do domu kolejne naręcza z półki "Do rozdania" w mojej bibliotece - dziś kolejna dostawa:


Stare książki do nauki języka angielskiego mają swój wyjątkowy urok. Ta została wydana w 1957 roku.


Kiciuś, jak każdy porządny kot, przynajmniej raz dziennie dostaje amoku i zaczyna biegać po wszystkich dostępnych mu meblach. Z powodu swojej niepełnosprawności dostępne dla niego są głównie krzesła, kanapy oraz telewizor. Telewizora jednak nie atakuje - na telewizorze się wygrzewa. Gdy już zaatakuje, podrapie i obgryzie wszystkie oparcia kanap zastyga nagle w pół skoku, a po chwili zaczyna drzemać. Taki łobuziak z tego Kiciusia...





Dawno nie słuchaliśmy Led Zeppelin








czwartek, 10 października 2013

Czasoumilacze nie tylko kulinarne

Kilka dni temu znów musiałam odwiedzić Warszawę w pewnej sprawie. Są odwiedziny dobrowolne oraz przymusowe - ostatnie należały do tej drugiej kategorii. Uprzyjemniałam więc sobie czas jak tylko mogłam. Na przykład kanapką z koftą z marrakesh, którą zamówiłam na wynos i zjadłam na jakimś skwerku przy Białobrzeskiej - całkiem smaczny i sycący obiad. Sałata wydaje się być zwiędnięta i taka jest w istocie, gdyż kanapka była podgrzewana, co delikatny liść niezbyt dobrze znosi. Smaku to jednak nie popsuło.




Dla zabicia czasu (musiałam dosyć długo na coś poczekać) wybrałam się na wycieczkę po mieście. Lubię spacerować i mimo iż ostatnio mam z tym nieco kłopotu podołałam nie zważając na niedogodności. Grunt to się nie poddawać, prawda...? ;)
Zawitałam do Marks&Spencer w DT Sawa na Marszalkowskiej 104/122, gdzie, jak mnie poinformował pewien znajomy, można nabyć paprykę wędzoną (11,99zł). Poszukiwałam tej przyprawy od dość dawna w stacjonarnych sklepach, bo nie uśmiechało mi się do drobnego zakupu dopłacać jeszcze za wysyłkę. No i mam :)



Spodobał mi się rewers słoiczka - oprócz notatki dla alergików jest też łopatologiczne info o tym do jakiego rodzaju odpadów rozdzielać opakowanie podczas wyrzucania - przydałoby się i na polskich produktach. Niewiele więcej zachodu dla producenta, a o ile mniej problemów podczas segregacji - wiem że wielu ludziom nadal sprawia to kłopoty...


A tu już naleśnik z wczoraj posmarowany purée z soczewicy posypanym ww wędzoną papryką + warzywa + keczup



I obiad z tych szybkich - ciecierzyca w pomidorowym sosie curry z mlekiem koko - w garnku z grubym dnem na oleju podsmażyłam mój żelazny zestaw przypraw z przewagą curry, dodałam na pół minuty pokrojone w półplasterki 3 zęby czosnku, potem wrzuciłam na to puszkę krojonych pomidorów, posoliłam i dusiłam jakiś kwadransik czy dwa. Po tym czasie dodałam kubek ugotowanej ciecierzycy (tak tak, miałam ugotowaną, ale moze być z puszki), a po chwili dodałam jeszcze pół puszki mleka kokosowego. Gotowałam jeszcze z 10 minut. Po wyłączeniu ognia wrzuciłam garść posiekanej natki pietruszki.
No i już. Podałam z ryżem i kiszonymi (domowymi u mnie) ogórkami.


A gdy do ogórków doda się odrobinkę oleju, łyżeczkę musztardy, szczyptę świeżo mielonego pieprzu oraz cebulę, to już w ogóle. (przepis ten, lub bardzo podobny, widziałam na jakimś blogu ostatnio, ale nie mogę teraz znaleźć linka - przepraszam autorkę)
No i podprażony sezam na sos.
Mmmmmmmmmm....!



Pozostałe czasoumilacze, czyli pstrykanie fotek  - niestety aparatem w telefonie ze słabą optyką, wybaczcie więc jakość...








nadlatują...


wszystkie drzwi zamknięte, ale to zapewne z powodu wtorku...




Lubicie Soko? Przypomniała mi się ostatnio w jednej takiej sytuacji. Na jesień w sam raz.


poniedziałek, 7 października 2013

Przypadkowe purée z soczewicy i spacer z psem

Przypadkowe, gdyż w zamyśle miałam jakiś dobrze przyprawiony sos na bazie soczewicy (najlepiej zielonej) oraz pomidorów. Za późno jednak wzięłam się za przygotowania. Nie wiem jak Wy, ale ja zieloną soczewicę moczę przed gotowaniem, na co już czasu nie miałam (jak można było przewidzieć...) Zalałam więc trochę większą ilością wrzątku (z wyczuciem!) soczewicę czerwoną, gdyż nie wymaga moczenia, ugotowałam na miękko, na koniec dodałam sos sojowy, olej (1 chlust) i sól do smaku (sól, gdyż zbyt duża dawka sosu sojowego rozrzedzała zanadto masę) i porządnie wymieszałam. No i voilà, mamy wyśmienite purée. Tzn. miałam je wrzucić do hipotetycznego sosu, ale na szczęście spróbowałam przedtem i... No właśnie - powalił mnie smak - genialny w swej prostocie. Wiedzcie zatem, że jest to przepis na danie nie tylko niesłychanie smaczne, ale też wyjątkowo odkrywcze ;)

Tylko jak takie purée elegancko uwiecznić na zdjęciu...?




No i wspomniany spacer z Lucy - słońce wczoraj tak pięknie dogrzewało, że mimo rześkiego powietrza aż chciało się wyjść z domu. Wyszłyśmy zatem - miejsc do spacerowania, obwąchiwania, i oznaczania w okolicach mamy dostatek. Lucynka była przeszczęśliwa.


 na drogach i bezdrożach...




Lokalne landszafty

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...